Kiedy Babcia była mała - Przedszkole Nowy Sącz Kraina MarzeńWięcej na:Więcej na: https://www.krainamarzen.eu/ https://www.facebook.com/NiepublicznePrzedszk Tak znam je. To przecież jest Ojcze nasz! – wykrzyknął z dumą Filipek. – Tak, wnuczku. Chrystus nauczył swoich uczniów modlitwy Ojcze nasz. – A, to dlatego nazywa się ją Modlitwą Pańską. – No właśnie. To w niej zwracamy się do Boga i nazywamy Go naszym Ojcem, który mieszka w niebie. Jest to modlitwa prośby. Temat tygodnia: Na pewno to wiecie, że babcia i dziadek najlepsi są na świecie. Temat dnia: Kiedy babcia była mała Data: 18.01.2021r. Zapraszamy zatem do zapoznania się z konspektem dzisiejszych zajęć: 1. Ilustracja ruchowa wiersza I. Salach „Idzie babcia”. Rodzic czyta a dziecko pokazuje: Idzie babcia tup, tup, tup. KIEDY BABCIA BYŁA MAŁA - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk. Nie będę już smażył żeberek wieprzowych! Nawet moja babcia była zachwycona, kiedy spróbowała!Pyszny przepis na mięso dla całej rodziny. Obfity obiad z żebere Plik kiedy babcia była mała.mp3 na koncie użytkownika piosenki • folder feel • Data dodania: 29 sty 2012 Wykorzystujemy pliki cookies i podobne technologie w celu usprawnienia korzystania z serwisu Chomikuj.pl oraz wyświetlenia reklam dopasowanych do Twoich potrzeb. yEWm. Trzy pomysły na prezent dla Babci i Dziadka. Gra, która pozwoli wszystkim domownikom przenieść się w przeszłość i odkryć ciekawe historie z życia rodziny. Zabawa, która łączy pokolenia! Dwa piękne pamiątkowe albumy wspomnień i kreatywne prezenty pełne uczuć. Pamiątkowy album oraz księga do spisywania wspomnień! Wyjątkowe prezenty dla ukochanych – od wnucząt oraz dzieci. Zobaczcie co kryją w środku. Są takie chwile, momenty, kiedy chcemy naszym bliskim dać coś szczególnego. Dobrze wiem, jak bywa ciężko obdarować Babcię czy Dziadka. Mamy wszystko, nic nam nie trzeba… takie zdania padają bardzo często. Mam dla Was ciekawą propozycję, która łączy coś wyjątkowego: wspomnienia, wdzięczność, szacunek, uczucia oraz historię. Dzienniki, gra, księga wspomnień i sentencji: Jak to wtedy było? Opowiedz mi, Dziadku, Ukochanej Babci. Jak to wtedy było? qrf 2-12 graczyOd 6- 120 latCzas gry: 60-120 minut (w zależności od graczy)Do kupienia TUTAJ Wielkie zielone pudełko kryje w środku mnóstwo wspomnień. Jednak bez bliskich osób gra byłaby tylko zwykłą makulaturą. To właśnie wspomnienia, historie, osobiste opowieści sprawią, że gra nabierze kolorów, cele autorów staną się rzeczywistością itd. „Jak to wtedy było?” zaprasza do zabawy. Gra to ogromna plansza, pionki i mnóstwo kart i pytań. Pytania oraz realistyczne (bardzo często nieco retro) karty odnoszą się do osobistych historii graczy. Skojarzenia, pytania, mają otworzyć Babcię, Dziadka i inne osoby z rodziny na wspomnienia. Tylko uważne słuchanie wspomnień daje prawo ruchu na planszy. Opowieści bowiem dobrze zrozumieć i zapamiętać. Będziemy mieli okazję sprawdzić się w odpowiedziach na osobiste oraz „przechodnich” pytaniach! Zwycięża grę osoba, która jako pierwsza dotrze do środka planszy. Zawartość pudełka: Plansza do gryDrewniane pionkiKarty retro ze zdjęciamiKarty pytań „Jak to wtedy było?” Opowiadanie historii oraz udzielanie odpowiedzi na pytania to bardzo ciekawa zabawa. Tak na prawdę w grze wygrana ma małe znaczenie. Tutaj liczy się wspólnie spędzony czas, wzajemne zainteresowanie, skupienie na sobie, poznawanie sekretnych i mało znanych opowieści. Właśnie te barwne, kolorowe, pełne szczegółów opowieści budują klimat gry. Pomagają go uzyskać retro karty. Na ich podstawie gracz opowiada historię. Tutaj gra także stawia graczom wyzwanie. By faktycznie dobrze się bawić gracze muszą być otwarci na opowiadanie i słuchanie. Od bogactwa opowieści zależeć będzie stopień zainteresowania graczy zabawą. Gra ma olbrzymi potencjał. Pozwala graczom wczuć się w klimat wspomnień, rodzinną atmosferę (jak i koleżeńskie spotkanie). Gra łączy pokolenia i pozwala bliżej się poznać. Minus – jest jeden. Wielkie pudełko, które można by zredukować o połowę. Za to prezentuje się bardzo okazale! Opowiadajcie i odkrywajcie historie z życia swojej rodziny! Opowiedz mi Dziadku. Książka do przechowywania wspomnień Do kupienia TUTAJ Wyjątkowy prezent dla każdego Dziadka. Pokaźna i elegancka księga. To zarazem spore wyzwanie i zadanie skierowane do Dziadka. Twarda księga, gruby papier i pytania… Jaki najpiękniejszy prezent dostałeś od swoich dzieci?Co było dla Was najtrudniejsze, gdy dzieci były małe?Opisz, proszę, jakąś ciekawą historię, którą przeżyłeś razem z babcią?Jakie samochody jeździły za czasów Twojego dzieciństwa?Za co najbardziej ceniłeś swoją mamę?Pamiętasz jakieś przygody z babcią albo dziadkiem ze strony taty? To tylko garstka z pytań zawartych w księdze. Ważne miejsce ma również drzewo genealogiczne rodziny. Wypełniona księga stanie się ważnym skarbem dla całej rodziny. Jej wypełnienie to także poważne zadanie. Starsze dzieci będą mogły pomóc Dziadkowi i np. zapisywać odpowiedzi na pytania. Ręczne wypisana przez Dziadka księga to również wspaniała pamiątka. Książka została wzbogacona również o grafiki, wspomnienia, komentarze do dawnych sytuacji i dni. Ukochanej Babci Książka „Ukochanej babci” to książka, pomaga wyrazić uczucia do kochanej babci. Wspaniała pamiątka i symboliczny upominek, który chwyta za serce. Wyjątkowy prezent, który sprawi, że zarówno obdarowany jak i obdarowujący poczują się szczęśliwi. Zanim jednak wręczycie Babci książkę musicie dokończyć 24 zdania… Podoba nam się, kiedy opowiadasz o….Śmiejemy się, kiedy wspominasz, jak…Chcielibyśmy wraz z Tobą…Gdybyś miała magiczny pierścień, życzyłabyś sobie na przykład…Życzymy Ci… Podaruj Babci wyjątkową pamiątkę. Wspólnie z bliskimi zapiszcie to co łączy Was z Babcią, co jej zawdzięczacie, za co cenicie i kochacie. Symboliczny i piękny prezent. Pamiątkowe zapiski, namacalne uczucia ukryte w słowach. Całość została estetycznie wydana. Trwałe i grube kartki, kolory, grafiki , twarda oprawa. Książka „ukochanej Babci” to oryginalny prezent i czuła pamiątka. Trzy wyjątkowe pamiątki, prezenty, zapisy wspomnień. Skierowane do Babci i Dziadka. Pomysł na prezent na wyjątkowe okazje: święta, Dni Babci i Dziadka. Warto podarować bliskim coś osobistego – ciepłe słowa, zainteresowanie, czas, odrobinę nas samych. Po dwudziestu latach sprawdziłam, czym dziś kuszą dzieci małomiasteczkowi handlarze. Odwiedziłam odpust w Rykach w województwie lubelskim Stoiska zdominowały samochody, karabiny, przaśne torebeczki. Królowały plastik i drożyzna. Na próżno było szukać drewnianych gwizdków, z którymi w dzieciństwie wracałam ze straganów z babcią — Po dawnych odpustach nie ma już śladu. Teraz zabawki są droższe niż w sklepach. Straganów jest mało, bo i liczba klientów drastycznie spadła — ocenia w rozmowie z Onetem emeryt z Ryk Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Ryki to niewielkie miasto w województwie lubelskim, oddalone 100 km od Warszawy. Dla tamtejszych mieszkańców obecność na corocznym odpuście parafialnym to niemal już tradycja. Dawniej całą ul. Wspólną przy Parafii Najświętszego Zbawiciela w Rykach wypełniały stragany. Ciężko było znaleźć miejsce do zaparkowania. A jak jest dziś? "Jest drogo, bo wszystko drożeje" Tegoroczny odpust parafianie mają już za sobą. Myślałam, że zabierając tu syna, pokażę mu kawałek ludowego rzemiosła i kupię jakąś drobnostkę w przystępnej cenie. Słodkie szczypki, drewniane gwizdki, balony na druciku. Tak wspominam asortyment na odpustach, na które chodziłam z babcią jako mała dziewczynka w mojej rodzinnej miejscowości. Czy, przechodząc między stoiskami handlarzy w Rykach, wrócił wspomnień czar? Niestety, już przy pierwszym straganie poczułam zawód. Stoiska zdominowały samochody, karabiny, przaśne torebeczki. Królowały plastik i drożyzna. Za traktor wielkości mojej dłoni sprzedawca życzył sobie 40 zł. Za większe pojazdy należało zapłacić od 50 do 80 zł. Dodam tylko, że nie były to wcale zabawki wysokiej jakości — nie miały napędu elektrycznego, nie wyróżniały się także dizajnem. Zobacz również: Życie z drożyzną. "Gdyby syn urodził się dziś, a nie rok temu, byłoby po nas" Nieadekwatna do jakości towaru cena spowodowała, że zainteresowanie klientów było znikome. Tylko nieliczni decydowali się na zakupy. Większość straganów świeciła pustkami. Z tego, co zauważyłam, większość mieszkańców tylko oglądała asortyment, a nie robiła zakupy. Odpust w Rykach. Ceny zabawek poszybowały w górę — Po dawnych odpustach nie ma już śladu. Teraz zabawki są droższe niż w sklepach. Straganów jest mało, bo i liczba klientów drastycznie spadła — to dlatego zdaniem emeryta z Ryk mieszkańcy niechętnie wspierają lokalnych handlowców. On sam ma czworo wnucząt. Na odpust zabrał wnuczkę i wnuka. Za mały samochodzik, wiatraczek i balona zapłacił ponad 100 zł. Dlaczego jest tak drogo? — Ceny są, jakie są. Jest drogo, bo wszystko drożeje. Winna jest inflacja. Kupujemy zabawki w hurtowniach. W porównaniu do zeszłego roku ceny poszybowały w górę. Przecież my też musimy coś zarobić — mówi mi z poważną miną szatynka ze stoiska z wachlarzami i pluszakami. "My tu żyjemy powoli, ale z galopującą inflacją w tle" O inflacji słyszę także, gdy dopytuje właściciela stoiska ze słodyczami. Sporo czasu straciłam, by w ogóle je znaleźć. Kiedyś każde dziecko wracało z odpustu ze szczypkiem. Kosztował kilkadziesiąt groszy. Był symbolem odpustów. Dziś za ten smak dzieciństwa należy zapłacić minimum 1,5 zł. Też jest symbolem, tyle że drożyzny, jaką odczuwają mieszkańcy małych miast. Foto: Onet / Materiały "Na prawach cytatu" Szczypki Nie kryłam zaskoczenia, że ten wyrób z cukru kosztuje więcej niż czekolada w promocyjnej cenie. Stojący obok handlowiec w starszym wieku również napomknął o sytuacji w kraju. — My tu żyjemy powoli, ale z galopującą inflacją w tle — stwierdził mieszkaniec Ryk. Zobacz również: W sklepach brakuje cukru. Czym można go zastąpić? Mijając kolejne stoiska, miałam wrażenie, że spaceruję po deptaku nad polskim morzem. Po drodze mijałam stragany pełne kapeluszy, ręczników, bransoletek. Foto: Onet / Materiały "Na prawach cytatu" Wśród odpustowego asortymentu nie mogło zabraknąć wakacyjnej biżuterii I choć po drodze zaliczyłam dwa stoiska z biżuterią, to jednak nie udało mi znaleźć ani jednego stoiska z wyrobami ludowego rzemiosła. Liczyłam na ręcznie robione zabawki z drewna, np. gwizdek albo kogucik. Na próżno. Moja nadzieja ożyła, gdy zobaczyłam kolejkę ludzi za ostatnim straganem. Okazało się, że to rodzice, którzy wybierali balony dla swoich pociech. I znów wróciło do mnie wspomnienie z wakacji nad polskim morzem. Nie za sprawą ogromnego wyboru balonów, ale ich cen. Najtańszy kosztował 35 do 50 zł. Tyle samo rok temu zapłaciłam za balonika na gdańskiej starówce. Foto: Onet / MW Media/Materiały na prawach cytatu Największym zainteresowaniem cieszyły się balony Trzy panie, które handlowały balonami pod kościołem, mogły zaliczyć dzień do udanych. Kierując się w stronę samochodu, mijałam co najmniej pięć rodzin z małymi dziećmi w wózku. Wszystkie trzymały w rękach wstążkę przywiązaną do Świnki Peppy. Ta pamiątka z odpustu kosztowała 45 zł. Zobacz również: Pracująca mama: wolę to niż macierzyński rollercoaster Odpust opuściłam z jednym prezentem dla dziecka. Syn chciał kolorowy wiatraczek. Zapłaciłam za niego 7 zł. Foto: Onet / Materiały "Na prawach cytatu" Jedyną pamiątką, którą przywiozłam z odpustu jest ten papierowy wiatraczek Nie zapomniałam także o sobie. Uraczyłam się watą cukrową. Kosztowała 6 zł. Sprzedawca mówił, że miała pomarańczowy smak. Ja nie poczułam pomarańczy. Jedynie zapach drożyzny wokół. Piszcie do nas: redakcja_lifestyle@ Kinga Sabak – jedno opowiadaniePamiętaj o śmierciKilka dobrych lat temu się o tym grobie dowiedziałam. Babcia sama na wsi mieszkała, a emeryturę miała pewnie najniższą, bo w życiu tylko jako sprzątaczka w Borkach pracowała. Pojechałam z matką na wieś w którąś sobotę. Wakacje były, ogórki trzeba było zebrać. No i przy pożegnaniu jak zwykle babcia mi stówę do ręki wcisnęła. Masz, kup sobie tam jaką czekoladę. I po cichu, po kryjomu, w tajemnicy przed matką mi dała. Tak jakby sprawy pieniężne trzeba było ukrywać przed światem. Na początku, że nie, nie, babciu, nic mi nie dawaj, nie trzeba, ale ostatecznie wzięłam, bo od początku chciałam wziąć, tak jak każdy dzieciak, każdy student, a i niejeden dorosły i pracujący chce wziąć, gdy babcia daje. I ile razy by mi nie dawała, to za każdym razem mówiłam to samo: babciu, no co ty, naprawdę nie trzeba. I zawsze brałam. To już nie był czas czekolady i lodów, to był czas piwa, papierosów i przesiadywania nad Wisłą do rana. Cieszyłam się za każdym razem, jak stówę dostawałam, chociaż początkowo było mi trochę nieswojo, że za babcine chcę piwo i papierosy kupować. Starałam się nie za te kupować, tylko za inne, a za babcine coś innego, kartę miejską czy kawę z automatu na uczelni. Ale był taki jeden gorszy czas, że innych pieniędzy nie miałam. Odważyłam się i kupiłam za babcine raz, potem drugi. I poszło. Przyzwyczaiłam się, pieniądz to dnia, kiedy na ogórki z matką pojechałyśmy, dowiedziałam się, że babcia na grób zbiera. Mamo, powiedziałam, jak tylko wyjechałyśmy od babci z podwórka i zaczęłam tę stówę przekładać z kieszeni do portfela, a skąd babcia tak kasę ma, że mi ciągle daje? Nas ma przecież dwanaścioro, to i innym też pewnie daje, a emeryturę ma niską. Niską, niską, ale i jakie wydatki. Widzisz sama, że babcia nie ma potrzeb. Nawet na jedzenie nie wydaje, bo tylko te placki smaży. Jajka z podwórka ma, mleko bierze od Krystyny, aby mąka była. I przecież na każdy posiłek te placki, wkoło placki. To i dla wnuków starcza, i na grób zbiera. No tak, na grób. Ja też się dowiedziałam niedawno, pytam się jej, czy do Stoczka jedzie po pantofle, bo do kościoła w zniszczonych chodzi, a ona, że nie, że w starych będzie chodzić, bo na grób był stary i brzydki. Jak byłam mała, to się wstydziłam tego grobu. Że brzydki, stary, że wokół ludzie mają nowsze i ładniejsze. Najbardziej to się wstydziłam w Święto Zmarłych, jak całą rodziną się przy grobie stało, każdy stał przy swoim i wszyscy mieli lepszy od naszego. Wstydziłam się go prawie tak jak naszego białego poloneza, co nim ojciec jeździł, bo nie było pieniędzy na lepszy. Do szkoły już chodziłam w mieście, już się polonezami wtedy nie jeździło. Jak zawsze do miasta wjeżdżaliśmy, wracając ze wsi, to głowę spuszczałam nisko i kaptur zakładałam, żeby nikt ze znajomych mnie nie zobaczył w polonezie. A jak w szkole ktoś pytał, jaki samochód mam, bo wtedy często ktoś pytał o dom, o samochód, na markę butów patrzył, kto ma lepsze, to ja mówiłam, że nie wiem, że nie znam się na markach. Że samochód mam biały, niezbyt nowy, ale że nie interesują mnie samochody. A właśnie bardzo mnie interesowały i znałam każdy model i dokładnie wiedziałam, że mam najgorszy. I udawałam obojętność, a tak naprawdę to serce mi waliło, gdy temat schodził na samochody. Do dziś mi wstyd i lęk zostały, chociaż nie ma już ani poloneza, ani tego grobu powstał w osiemdziesiątym czwartym, więc był stary już jak byłam mała, a co dopiero później. Postawiony z taniego lastryko i z ziemi do kwiatków. Lastryka miało być jak najmniej, tyle co konieczne – rama, krzyż i płyta z nazwiskiem dziadka, że zmarł śmiercią tragiczną i że Jezu, ufam tobie. W środku ziemia, żeby można było na grobie kwiatki sadzić. Matka miała wtedy dwanaście lat. Wiele razy o dziadka pytałam, ale nie bardzo chciała mówić. Wiedziałam tylko, że pić lubił. Podobno wtedy każdy na wsi pił, a jak ktoś nie pił, to się mówiło, że najlepszy chłop we wsi i ze świecą takiego szukać. A jak baba któraś narzekała na męża, co nie pił, to inne we wsi mówiły: bój się Boga, nie pije, nie bije cię, to przecież złoto, a nie chłop. Dziadek nie był najlepszym chłopem we wsi, bo pił i podobno przez to picie do grobu poszedł. Raz się matka zapomniała i jak w burzę wracałyśmy do domu ze wsi, gdy już byłam dorosła, to powiedziała, że o, taka pogoda była jak dziadek z domu wyszedł ostatni raz i nie wrócił. Stanął pod drzewem, żeby deszcz największy przeczekać i go piorun trafił. To wtedy babcia sama została na wsi z gospodarstwem i czwórką dzieci, trzema synami i jedną córką, moją matką. Matka często wspomina, że gotowała wtedy gar kartofli czy kaszy i że się jadło te kartofle czy tę kaszę przez cały dzień, bo nic innego nie było. A potem jeszcze do tego grobu, już w latach dwutysięcznych, Marek dołączył, jej brat najmłodszy, syn babci. Marek też na wsi mieszkał, dużo pił i zabił się na motorze na ostatnim zakręcie przy domu. Babcia od tamtej pory mało się śmieje i na kilka lat zrezygnowała z telewizji. Ale teraz już ogląda – wiadomości na jedynce, powtórki M jak miłość i meksykańskie telenowele, gdzie każdy ma pomarańczową twarz, miłosne uniesienia i wielki dom. Po tym oglądaniu częściej mi mówi, że wyglądam na zmęczoną i pyta, kiedy z jakąś sympatią przyjadę, bo to już przed Markiem umarł jeszcze Sławek, co też był bratem mojej matki i synem mojej babci, tyle że trafił do innego grobu. Sławek też nie był najlepszym chłopem we wsi, ale jak zawału dostał na rowerze przy którejś z wiejskich drożyn, to na trzeźwo. Dokładnie pamiętam jego pogrzeb, jak trumna stała otwarta w dużym pokoju wiejskiej chaty, tam gdzie się jadło zawsze ciasto przy stole na imieninach cioci i gdzie raz na samym środku świniaka dzielili przy całej rodzinie i mu flaki odpryskiwały spod siekiery na moją rękę i twarz. A najbardziej to z pogrzebu pamiętam właśnie Marka, jak stał pijany nad grobem brata i płakał najgłośniej ze wszystkich. Chudy stał, blady, w rozsuniętej kurtczynie i z gołą szyją, mimo że był środek grudnia. I Marka najbardziej kochałam, bo on jako jedyny z całej rodziny nie udawał, że życie jest do zniesienia. I widać po nim było, wtedy najbardziej, że życie nie jest do zniesienia. Nawet jak jego starą czerwoną hondą jeździliśmy po wsi z rozsuniętymi szybami i śpiewaliśmy Niech żyje wolność, wolność i swoboda, to wtedy też po nim było widać, że życie nie jest do zniesienia. Chociaż wtedy jakby trochę mniej. Jedyną radość mu sprawiały gołębie, hodował je w szopie na podwórku przez wiele lat. Nie żona, nie dzieci, tylko gołębie. I alkohol, który raczej mu radości nie sprawiał, ale który go trzymał przy życiu, a ostatecznie go zabił. Do dziś krzyż przy drodze stoi, a babcia za każdym razem jak przejeżdżamy, to każe się zatrzymać, żeby pacierz zmówić i znicz z czerwonym sercem Markowi informacji o nowym grobie do momentu jego powstania minęło ponad osiem lat. Wiele razy mówiłam: babciu, my ci pomożemy z tym grobem, zrobimy zbiórkę w rodzinie i szybciej będzie. Mamo, my ci pomożemy z tym grobem, mówiła moja matka. Ale babcia nie chciała pomocy, chciała sama, jakby to był tylko jej obowiązek, jej sprawa i nikt nie powinien się w to mieszać. I jeszcze wiele razy potem mi wciskała stówę. W tym czasie już lżej mi przychodziła rezygnacja z pieniędzy od babci, kilka razy nie wzięłam, mimo że nalegała i wciskała mi do kieszeni na siłę. Innym razem wcale nie dawała i przez dłuższy czas jakby zaciskała pasa. Rezygnowała nawet z większych zakupów i nie chciała, żeby jej przywozić cukierki na wagę. Potem znowu wyjmowała stówy i do Stoczka jeździła po garsonki, jakby zapominając o grobie. My dobrze wiedziałyśmy, że zbiera, widziała nasze spojrzenia pytające, czy na pewno do Stoczka chce jechać. Mówiła wtedy, że też jej się coś od życia należy, że dopóki żyje, to małe przyjemności ma prawo sobie robić, że o żywych też trzeba dbać, nie tylko o umarłych. A po chwili jakby pokory nabierała, znowu zbierała na grób i żałowała, że wydała na garsonki. Wiele razy zrezygnowana chodziła, nie chciało jej się gadać, uprzykrzyło jej się nieraz to zbieranie, nie wierzyła w grób. Rozżalona była, smutna, bezradna, nie interesowało ją nawet, jak mi się w mieście żyje. A potem było jesieni zaczął przyjeżdżać duży dostawczy samochód. Zatrzymywał się na środku podwórka przy starej oborze, wysiadał kierowca i wyładowywał z niego kartony z czosnkiem, solidne białe linki i gumki do obwiązywania. Nie pukał nawet do babcinych drzwi, tylko zostawiał to wszystko przy wejściu do obory i odjeżdżał. Babcia była wyczulona na każdy dźwięk samochodu, wiedziała, kiedy czosnek przyjechał. Zakładała wtedy wełniany serdak i ocieplane gumowce do kur, szła do obory i plotła z czosnku warkocze. Na początku przywozili kilka kartonów, a potem coraz więcej i więcej. Wstawała po szóstej każdego dnia, od poniedziałku do soboty, jadła śniadanie, słuchała mszy o siódmej i szła. Przez pierwsze dni wracała w porze obiadowej i smażyła sobie placki, herbatę ze dwa razy dziennie przychodziła robić i łapała w biegu kawałek chleba z pomidorem. A potem przestała przychodzić. Wychodziła rano i po zmroku wracała zmordowana. Rzadko wtedy u niej bywałam, bo miałam swoje życie i swoje sprawy, ale jak już przyjechałam, to zawsze tylko ten czosnek. Babciu, a na grzybach byłaś? Podobno dużo grzybów w naszych lasach, ciepło jest, wilgotno. Czosnek przecież robię. Dziwiłam się, że dwa kroki od lasu mieszka, a ani razu na grzybach nie była, bo czosnek. A nie znudził ci się jeszcze ten czosnek? Dzień w dzień czosnek robisz. A różnie bywa. Czasem już mam dość tego zaplatania, czasem już mi się nie chce. A z drugiej strony jakby czosnku nie było, to co bym miała robić? Przyzwyczaił się człowiek. Jeden tydzień nie przywieźli, to całkiem nie wiedziałam, co mam ze sobą robić, gdzie się podziać. Czasem tylko nerwy, bo nie wiadomo, czy zdążę, czy się wyrobię z robotą, jak dużo przywiozą, a zaraz potem zabierają i oczekują, że gotowe. A nie powiem, że nie zrobiłam, bo pomyślą, że jestem leniwa baba, że chciałam czosnek, a nie robię. Jeszcze by mi zabrali i co? Dobrze, że jest czosnek. Pieniądz człowiek zarobi i wie, co zrobić ze sobą, wie, po co wstaje. Daj Boże, żeby ten czosnek jak najdłużej tylko o czosnku się wtedy rozmawiało. Ogórków i kartofli już babcia nie sadziła. Nie było kiszonej kapusty, chociaż zawsze była, nie było dżemów truskawkowych babcinej roboty i nie było grzybów suszonych na wigilię. Nic. Nawet ogródek zaniedbała, chociaż zawsze sadziła kwiatki i potem mnie oprowadzała wokół domu, że tu róża rośnie, tu hortensja, a tu mi się otrzynóżka przyjęła od Krystyny. Pochłonął ją czosnek. Nie musiała już myśleć, co nowego zrobić we wsi, na podwórku, z ludźmi, jakie seriale obejrzeć, żeby dzień wreszcie przyszła trzecia zima z czosnkiem. Pojechałam raz na wieś, żeby babcię na cmentarz zawieźć, bo deszcz padał i żeby na piechotę nie szła. Stałyśmy nad grobem w milczeniu i babcia nagle mówi, że no, dawno na cmentarzu nie byłam, nie chciałam sobie nerwów psuć tym starym grobem. Ale już niedługo, dziecko, za parę miesięcy grób sobie te słowa w maju, jak matka zadzwoniła i powiedziała, że w sobotę z babcią do Latowicza jadą się o grób rozeznać. Babcia wymarzony wybrała, taki jak chciała, i dodatki – napis nowy na płycie, ozdoby, zdjęcia zmarłych weselsze niż były. Zeszło mi się dłużej w mieście, więc tylko relacje od matki dostawałam, że grób zamówiony, że zapłacony, że więcej kosztował, niż miał kosztować, że babcia w milczeniu płaciła. Co taki drogi ten grób, miał dziesięć kosztować, zdziwiłam się, ale podobno ceny w górę poszły, a i babcia nie oszczędzała, bo wymarzony miał być. Podobno jak grób już wymienili i go zobaczyła na miejscu starego, to padła na kolana, patrzyła w niebo i długo płakała ze szczęścia, dziękując ja w lipcu dopiero dotarłam na wieś i pojechałam na cmentarz, żeby grób zobaczyć. Stałam, kręciłam się, długo nic nie mówiłam. Babcia stała obok. Udawałam, że się modlę dłuższą modlitwą, nawet coś z palcami robiłam, żeby pomyślała, że może koronkę albo dziesiątkę różańca odmawiam. Minę miałam skupioną, ale wiedziałam, że w końcu zapyta. Grób był ciemny, granitowy, świecący. Na płycie złote napisy z nazwiskami, że Bóg tak chciał, że na zawsze w naszych sercach. Do tego krzyż wysoki z wyrzeźbioną koroną cierniową, obok Maryja, Jezu, ufam Tobie i białe wykończenie w formie warkocza z kwiatów różanych. Nowy grób stał. Babciu, piszę do ciebie teraz, kiedy okno przed ciemnością, bo mam wreszcie święty spokój. Tatuś pojechał na dele… coś tam, a mamusia była przed chwilą, zaśpiewała połowę kołysanki, dała całusa w czoło, pogroziła paluchem w drzwiach, że mam w tej chwili spać, bo jutro raniutko trzeba wstać i sobie poszła. Wiesz babciu, z twoją córką, to tak zawsze jest. Czasami zapomina, że jutro niedziela i nie trzeba. A niech to, złamałam rysik co wystawał z ołówka i pisał do ciebie moją ciepłą ręką. Poczekaj chwilkę, zaraz naostrzę. Słyszałaś, jak ostrzyłaś? No nie. To ja ostrzyłam. Na pewno słyszałaś. Pamiętam, że mi kiedyś powiedziałaś, że dziadek, który jeszcze wtedy nie był twoim mężem, też na ciebie ostrzy ołówek, a ja pytałam co za ołówek, ale byłaś nieznośna i nie chciałaś wyjawić tajemnicy… no nie, a sio ty mucha głupia, usiadła na kartce i siedzi jak przylepiona. Podgląda chyba, co do ciebie piszę. E tam, niech sobie podgląda. Czy pamiętasz śmieszną sytuację, kiedy wpadła mucha do kisielu, a ja ryczałam jak wół, że ma zlepione skrzydełka i już nie poleci, jak dziadek na ciebie. No na pewno pamiętasz. Jeszcze wtedy nie byłaś tak stara i lepiej kontaktowałaś otoczenie, czy jakoś tak się mówi po dorosłemu. Wyjęłaś muchę i powiedziałaś, że mam się nie martwić i położyłaś ją na otwarte okno, żeby kisiel z niej spłynął, ale sprawdziłam następnego dnia i była już zdechła. Pomyślałam wtedy, że pająk siedzi w kącie, więc się ciało nie zmarnuję. Dziadek i tatuś mi przytaknęli, ale mama płakała, tylko nie wiem, czy ze smutku, czy ze śmiechu, bo z nią, to różnie, jak z tobą co tobie powiem, babciu. Czasami przytulam zabawki, bo jak już będą kiedyś wspomnieniami, to trudno takie coś uściskać. Można sobie jedynie poryczeć, że ich nie ma, więc lepiej dusić, kiedy jeszcze są. Mamę i tatę i dziadka z fajką też przytulam, póki bałaganią wokół mnie, a tylko mnie wyzywają. No mówię ci babciu. Krzyż pański z nimi mam. Tylko lalki nie przytulam, bo jest ułamana i zraniła ostrym odłamaniem moje pamiętasz, jak powiedziałam na ciebie, babcia srapcia, bo nie kazałaś mi z poduszki dalej piórek wydłubywać, a ja tylko chciałam sobie poprzylepiać i pofruwać w pokoju, ale tylko one fruwały i prawie nic nie było widać… ojeju, przeciąg, liść wleciał przez okno, ale bardziej pomarszczony od ciebie, więc nie musisz się martwić… a dziadek wtedy tak się śmiał, z tej srapci, że dostał od ciebie szturchańca i wypadła mu fajka na podłogę, a gdy się schylił… no właśnie, fajnie, że pamiętasz… pękły mu portki na tyłku, aż było słychać rozdarcie. Z wami, a szczególnie z tobą, babciu, to miałam wesoło. Jak babcię jednak najfajniej było, kiedy udawałaś wielkie lustro, w komnacie na zamku, stojąc w starej ramie okiennej, z której wystawały drzazgi, nie tylko ty, a ja w tobie się przeglądałam, bo byłam królową, tak samo starą, jak złą. Pytałam ciebie, czy jestem najpiękniejsza na świecie, a ty babciu kiwałaś, że tak, bo akurat coś tam jadłaś, a jak przestałaś, to powiedziałaś, że Śnieżka jest ładniejsza i od razu byłam Śnieżką i wybiegłam przed dom szukać krasnoludków, ale tylko sąsiad kosił trawę, więc był tylko jeden, ale sobie wyobraziłam, że jest w siedmiu osobach… a łaj, spadła mi książka na głowę. Dobrze, że mała. Chyba się za bardzo wiercę, przy pisaniu. Będę musiała pomału kończyć, bo mi się oczy trochę kleją. Nie wiem tylko, gdzie wrzucić list. Nie chcę pytać rodziców, bo to jest nasza tajemnica, że do ciebie piszę. Jeszcze by się ze mnie śmiali, że i tak nie dostaniesz… trochę zmarzłam, poczekaj chwilę……………………………………………wykropkowałam przerwę, żebyś wiedziała, że na mnie czekałaś, jak kiedyś, a ja się z tego cieszyłam, że gdzieś tam jesteś i czekasz, chyba za dużo tego czekasz, ale co tam. Ty się nie pogniewasz. Przecież wiem, A wiesz, że miałam pomysł, by ten list jak skończę, wkopać w ziemię, w naszym ogrodzie i może by wyrosła książka. Miałaś by co czytać, bo było by w niej więcej. Może inni też nawet, co tam są z tobą. A wiesz, że kiedyś spadł wazonik z mojej szafki, ale mama powiedziała, że za bardzo nerwowo wstałam i przez to spadł, lecz ja sobie myślę, że to byłaś ty. Wlazłaś do wazonika, bo przecież teraz, to już chyba więcej umiesz, kurczę, znowu mi się złamał rysik, zaraz naostrzę, tylko gdzie podziałam temperówkę, o leży tam, gdzie nie leżała, poczekaj, piszę innym, tak jak przedtem, trochę coś kręcę chyba, bo z tobą można, ty zawsze fajna byłaś, jak nie wiem na koniec prośbę. Poproś Piotrusia, by zrobił dziurę w niebie i wyskocz na białą chmurkę. Niech ci nogi zwisają, dyndaj nimi, to jutro rano ciebie zobaczę i pokiwam. Tylko żebyś nie spadła. Niech ci aniołki skrzydełka pożyczą, gdybyś jednak spadała. Ale chyba tam masz fajnie, więc bądź szczęśliwą. Może dziadek cię poszmyra w stopy, bo często wchodzi na drzewo, żeby być bliżej ciebie. Tylko nie wiem, czy mu rąk starczy. Na tle księżyca, wygląda jak wampir. Babciu, coś tobie powiem. Gdyby Jezusek marudził, że robicie w niebie burdel, to niech mu Piotruś wytłumaczy, że to tylko mała dziewczynka, tęskni za swoją babcią i chce ją chociaż na chwilę zobaczyć na chmurce, a niech to, ktoś idzie po schodach, chowam list, jutro wrzucę do pierwszej lepszej skrzynki, a resztę, to jakoś babciu załatwisz. Masz tam teraz znajomości, nie z tego z aniołkami, może podfruną i list zabiorą i tobie oddadzą. Całuję. Pa. Narka. *–– Dziecko, wyjdź z okna. Burza jest. Nie słyszysz jak grzmi?–– Mamo, coś ty. To tylko babcia puściła bąka.–– No wiesz. Co ty opowiadasz. Gdyby to babcia usłyszała, to by ci dała.–– Figę by dała. Ona miała jeszcze lepsze pomysły. Chociażby wlazła do dzwonu.–– Jakiego dzwonu? Co my z tobą mamy. Same niespodzianki.–– Cieszcie się, że macie, bo jakbym się przemieniła we wspomnienie...–– W co znowu?–– Swoje wiem i już. A Piotruś wcale nie taki święty, tyko wesoły.–– Jaki znowu Piotruś?–– Święty.–– Jeżeli taki święty jak ty i babcia, to współczuję niebu. 18 stycznia 2018 5,995 Views Moja babcia ma na imię Marysia. Jest miła i sympatyczna i bardzo wesoła. Potrafi posprzątać całe mieszkanie w kilka godzin. Zawsze chce mieć porządek w domu. Zawsze także się o mnie troszczy i gotuje pyszne obiady. Chciałbym jeszcze napisać, jak babcia wygląda, bo bardzo pasuje do mojego dziadka. Ma brązowe oczy, zgrabny nos i czasami maluje usta. Pamiętam babcię w czarnych włosach, ale z biegiem lat, jak to u babci trochę się zmieniły. 🙂 Myślę, że babcia może być czarodziejką, bo nie wiem jak to zrobiła, ale teraz ma dużo jaśniejsze włosy bardzo podobne do dziadka. Jest wysoka, ale doganiam ją wzrostem. Skoro piszę o babci, nie mogę zapomnieć o mojej prababci na którą też mówię babcia. To jest mama mojej babci i ma na imię Jadzia. Skończyła latem 94 lata. Jest też druga prababcia na którą mówię babcia Janina. To mama mojego dziadka. Miałem też czwartą babcię Hanię, ale rok temu zmarła. Pozostały mi po niej wspomnienia i zdjęcia. Muszę przyznać, że fajnie mieć więcej niż jedną babcie! 🙂 Szymek

kiedy babcia była mała opowiadanie